środa, 3 maja 2017

Pielęgnacja kwietnia

Cześć.

W kwietniu, z racji zbliżającego się ważnego wydarzenia, które miało miejsce pod koniec miesiąca większy nacisk położyłam na olejowanie włosów i nawilżanie, czyli coś co w marcu udało mi się zaniedbać. Moje włosy nie przepadają za proteinami wdrożonymi w normalną pielęgnację, zatem te stosuję dwa razy w miesiącu ale już w konkretniejszych dawkach, np. poprzez laminowanie, albo zestaw Garnier Goodbye Damage(szampon i odżywka).




O ile szampon jest taki sobie średni i bez rozcieńczania z wodą zwyczajnie obciąża mi włosy u nasady(przez silikony) to odżywka jest naprawdę niezła i zazwyczaj po użyciu tego zestawu włosy nabierają objętości i wyglądają naprawdę dobrze. Największym plusem po użyciu tego zestawu jest zapach - dla mnie słodki, chemiczny i odrobinę landrynkowy, u mnie trzyma się jeszcze następnego dnia.




Olej z awokado. Na tę chwilę to mój ulubiony olej i mimo że zapewne egzemplarz który ja posiadam nie jest najwyższych lotów i najwyższego tłoczenia i w ogóle eko, bio i co tam tylko jeszcze jest modne, to zwoje zadanie spełnia o wiele lepiej niż się spodziewałam. Zupełnie wyparł mojego dotychczasowego ulubieńca czyli olej kokosowy. Włosy po nim są idealnie miękkie, sprężyste i takie dociążone. Stosowałam go nawet po umyciu włosów na końcówki w celach zabezpieczających - wchłania się bez problemów i nie zostawia tłustych kosmyków.




Szampon na łopianowym propolisie. Tego gagatka mam akurat w wersji estońskiej, czyli według wszelakich źródeł - słabszą składowo. Mimo to, myć myje, nie podrażnia, nie powoduje wypadania - mimo posiadania SLeS w składzie; nie wiem czy rosyjska wersja też go ma czy nie. Posiadam ten szampon od prawie roku i nie wiem na ile to placebo, a na ile to kuracje jantarem i innymi wcierkami czy suplementami, ale przy myciu włosów leci mi zdecydowanie mniej niż przed jego stosowaniem, mimo że wtedy też stosowałam jantar i inne suplementy.




Kallos Aloe. Skład ma prosty i krótki, jednak sporym minusem jest tutaj dla mnie zapach - mydlany, trochę duszący. Bardzo dobrze łączy się z olejami, przez co mamy od razu maskę humektantowo-emolientową. Nie próbowałam stosować go solo na włosy, bo przy obecnej pogodzie nie chcę zaryzykować puchu, o który u mnie akurat dość łatwo jeśli na dworze jest wilgotno, a kosmetyki które nałożyłam nie były typowo emolientowe. Najczęściej mieszałam łyżeczkę kallosa z pół łyżeczki oleju awokado/migdałowego i wczesywałam na kilka minut po umyciu włosów, dzięki temu włosy były nawilżone i wygładzone.




Serum to standardowo Isana, której końca nie widać. W kwietniu kładłam pod nią olej z awokado, bo po długim czasie użytkowania stwierdzam, że moje końcówki i ogólnie włosy nie do końca dobrze reagują na olej arganowy w kosmetykach.


Dzięki powyższemu zestawowi kosmetyków, mogłam się poszczycić szaloną burzą loków jaką wyczarowałam na 7 gąbczastych papilotach zakręconych na noc przed wydarzeniem, którym było wesele kuzyna mojego narzeczonego.




Planów pielęgnacyjnych na maj nie mam sprecyzowanych, bo kosmetyki dobieram do aktualnych potrzeb włosów albo własnego widzimisię. Nie mam ich też zbyt wiele, bo nie kupuję nic dopóki nie zużyję aktualnie otwartego kosmetyku.


Pozdrawiam, Asia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz