niedziela, 4 czerwca 2017

Henna. Efekt siana i gładka tafla.

Hej,
w ostatni wtorek obiektywnie uznałam, że wypadałoby w końcu pozbyć się odrostów, które zdążyły się zrobić po ostatnim hennowaniu. No i jak postanowiłam, tak też uczyniłam. 
Przygotowałam sobie puste opakowanie po odżywce/masce kallos color, łyżkę i godzinę wcześniej zagotowałam wodę, aby zdążyła przestygnąć. Odmierzyłam 25 gram henny i zalałam odpowiednią ilością wody. Znaczy taką, żeby miało to konsystencję śmietany 12%, dodałam szczyptę kwasku cytrynowego, bo nie posiadałam nawet ćwierć cytryny w domu. Aha, mieszankę przygotowałam sobie w poniedziałek koło południa i zostawiłam do odstania, aż do wtorku do godziny siedemnastej. Dzięki temu, zielono błotna breja zmieniła kolor na rudo-pomarańczowy, choć dalej jakby błotnisty. 
Umyłam włosy dwukrotnie prostym szamponem rumiankowym, bo tylko taki do oczyszczania aktualnie posiadam. Po odsączeniu nadmiaru wody z włosów, przystąpiłam do nakładania mieszanki na włosy, szczególną uwagę koncentrując na odrostach i nasadzie włosów, a mniej się "pieszcząc" nad całą resztą. Owinęłam włosy w folię spożywczą i założyłam czapkę, przeznaczoną specjalnie do hennowania. Siedziałam tak jakieś pięć godzin. Po tym czasie włosy spłukałam dokładnie ciepłą wodą, a ostatnie płukanie zrobiłam przy pomocy płukanki lnianej, aby włosy nie były aż tak przesuszone, co jak widać poniżej, słabo dało radę.



Jest to efekt następnego dnia rano, po rozpuszczeniu warkocza, jaki zrobiłam do spania, aby włosy mi nie przeszkadzały i niepotrzebnie się nie plątały. Włosy są rozczesane przy pomocy grzebienia z szeroko rozstawionymi zębami. Włosy są bardzo puszyste ale i jednocześnie bardzo, bardzo suche na końcach, co widać i zwyczajnie wyglądają jakby były zniszczone. Ale to sytuacja do opanowania.





Natomiast tutaj włosy są po pierwszym myciu, trzy dni później. Zostały umyte szamponem Babci Agafii na łopianowym propolisie, a po myciu wjechała nawilżająco-emolientowa maska w której skład wchodziły: kallos aloe i color, po łyżeczce oraz 5 kropli oleju ze słodkich migdałów. Nałożyłam a właściwie wczesałam tę mieszankę na 15-20 minut, mniej więcej tyle ile zajęła mi rutynowa pielęgnacja pod prysznicem.
Widać, że włosy są gładkie, ujarzmione i dociążone, a w zasadzie nawet przeciążone, bo zwyczajnie były przyklapnięte u nasady; pewnie mieszankę maski wczesało mi się odrobinkę za wysoko. Ale to nic, bo przesusz został skutecznie zażegnany za pierwszym razem.


Pozdrawiam, Asia.