poniedziałek, 19 grudnia 2016

O Andrei słów kilka

Na koniec września przybyła do mnie osławiona już w blogosferze esencja/olejek Andrea. Nie mam pojęcia czy to była ta oryginalna czy też nie, ale efekty zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie.



Po pierwsze startowałam z długości jaką widać powyżej i gołym okiem witać, że to spokojnie brakowało około 2-3cm do wyznaczonej linii. Startowałam z długości 57cm. Moim celem do końca tego roku było osiągnąć długość 60cm, a co za tym idzie zapuścić włosy do linii łokci. Śmiało mogę stwierdzić, że gdybym się bardziej przyłożyła do zabezpieczania i pielęgnacji, szczególnie końcówek, to nie musiałabym ich skracać i miałabym odrobinkę dłuższe włosy. Za gapowe się niestety płaci, to nic, odrosną, o ile już nie odrosły.



To jest zdjęcie po podcięciu, nie mierzyłam ich przed, bo uznałam, że nie ma po co. Nigdy nie podcinam włosów krócej niż o maksymalnie 1cm. Po zmierzeniu włosy miały długość 59cm.

Włosy mierzę od czubka głowy, zaznaczam swoją wysokość i miejsce do którego sięgają mi włosy na ścianie, daną odległość mierzę centymetrem krawieckim.


No dobrze, ale co sądzę o Andrei. Sama esencja pachnie jakby imbirem i cytryną, albo trawą cytrynową. Podobno powinna właśnie tak pachnieć. Moja wersja miała pół oleistą konsystencję i delikatne żółte zabarwienie.
Stosowałam ją w następujących proporcjach: 100ml wody brzozowej Isana, 5ml Andrei. Wstrząśnięte i zmieszane przed każdą aplikacją na skórę głowy. Przy pierwszym kontakcie miałam uczucie ciepła i mrowienia, zupełnie jakby ktoś położył mi gorący kompres na skórę głowy. Było to nieco dziwne, ale już kiedyś doświadczałam tego uczucia, tyle że z całkiem innym specyfikiem, który jako wcierka przeznaczony nie jest. Aplikowałam 5ml produktu, przez okres półtora miesiąca, co drugi dzień, na godzinę przed myciem włosów.

Jestem pewna, że Andrea podbiła działanie wody brzozowej, albo może to raczej woda brzozowa była "przewodnikiem" dla andrei. Sama woda nie dawała u mnie satysfakcjonujących rezultatów, krzywdy nie robiła, ale i dobrze też nie. Odrobinę przedłużała świeżość włosów u nasady.

W ogólnym rozrachunku jestem z tej esencji bardzo zadowolona, na chwilę obecną testuję ją w pakiecie z Jantarem.




Pozdrawiam, Asia.

środa, 5 października 2016

Pielęgnacja wrześniowa

Moja pielęgnacja we wrześniu nie była jakoś specjalnie urozmaicona, powiedziałabym że była nawet nudna, chociaż większość produktów i tak jakoś specjalnie nie ulega zmianie, to jednak mam dwie nowości na swojej półce których systematycznie używałam, i jedna z nich spisała się zdecydowanie lepiej niż sądziłam.


Szampon 

Babuszka Agafia na łopianowym propolisie.
Zakupiłam z nadzieją na pomoc w ograniczeniu mojego jesiennego wypadania, podczas sierpniowego spotkania z Agnieszką z bloga wwwlosy.pl. I może to zwykłe placebo, ale mam wrażenie, że naprawdę pomógł mi opanować moje "jesienne linienie", szczególnie w połączeniu z Jantarem. Szampon ma przyjemną, lekko śliską konsystencję i pięknie pachnie. Dla mnie to zapach szyszki. W kolorze jest ciemnobursztynowy i mimo, że nie pieni się jakoś nadzwyczajnie mocno, to myje bardzo dobrze. Posiada w swoim składzie SLeS, ale nie powoduje to u mnie przesuszenia czy zbyt mocnego oczyszczenia skóry głowy. Doskonale zmywa olej.



Maska/Odżywka

Joanna professional z olejkiem arganowym.
To również nowość na mojej półce i również skradła moje serce. Jest idealnie dociążająca nie ważne czy nałożona na 5 czy 30 minut. Po nałożeniu na dłużej, lepiej zmiękcza włos i wnika głębiej i mocniej wygładza, ale jeśli wczesując odżywkę dotrę nią zbyt wysoko, to powoduje szybsze przetłuszczanie. Ma dość wysoko silikon i tytułowy olej arganowy w połowie składu.


Jantar.
Stosuję go zawsze kiedy zbliża się jesień. Znaczy stosuję go niemal cały rok, ale na jesieni bardziej przykładam się do wcierania. Przelewam go do buteleczki z atomizerem i stosuję, a przynajmniej się staram, przed każdym myciem włosów. Nie ma mowy abym stosowała, go po myciu i codziennie, bo zwyczajnie obciąża mi włosy u nasady i po drugiej aplikacji włosy nadają się tylko do mycia.


Olej

Kokosowy.
To zdecydowanie mój ulubiony olej. Stosuję go w zasadzie zawsze, a przynajmniej bezwiednie po niego sięgam kiedy chcę naolejować włosy. Doskonale wnika, pięknie nawilża, uelastycznia i dodaje blasku włosom. 


Serum
Isana oil care.
Jest ogromnej pojemności, więc to nieprędko się zmieni. Pięknie pachnie, dobrze zabezpiecza końce, nie tłuści.  




Tak wyglądała moja pielęgnacja we wrześniu, a za jakiś czas przyjdzie do mnie słynna Andrea i zamierzam ją dokładnie przetestować.



Pozdrawiam, Asia.